Legia lepsza od Realu Madryt

07.10.2013 09.56, autor: Szymon Bartnicki, źródło: własne

Czy możliwe jest, aby w połowie pierwszej odsłonie spotkania prowadzić 2:0 i schodzić na przerwę z remisem? Czy można wygrać mecz, gdy nie wykorzystuje się rzutu karnego i traci się bramkę kilkadziesiąt sekund po jej zdobyciu? Piłkarze Legii Warszawa z rocznika 1997 w niedzielę udowodnili, że w piłce nożnej nie ma rzeczy niemożliwych.

Podopieczni Kamila Sochy muszą uważnie śledzić rozgrywki Primera Division, ponieważ w starciu z Wisłą Płock odnieśli zwycięstwo w równie niewiarygodnych okolicznościach, jak Real Madryt w rywalizacji z Levante. W sobotę „Królewscy” do 85. minuty przegrywali w Walencji 1:2, lecz w 90 minucie do wyrównania doprowadził Alvaro Morata, a w czwartej minucie doliczonego czasu gry gola na wagę trzech punktów strzelił Cristiano Ronaldo. Na legionistach nie zrobiło to chyba wrażenia, ponieważ dzień później stworzyli jeszcze większe show.

Gdy w 20. minucie gry Bartosz Świderski zachwycił kolegów kapitalnym golem na 2:0, legioniści uwierzyli, że mecz z Wisłą będzie przyjemnym spacerkiem. Nie minęło jednak pięć minut, a przestało być miło. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Wiktor Lasota piąstkując piłkę trafił w rękę Macieja Ostrowskiego i sędzia podyktował rzut karny, który na bramkę zamienił jeden z rywali. Poirytowani obrotem spraw piłkarze Legii zapomnieli, że do Płocka przyjechali grać, a nie sędziować i jeszcze przed przerwą stracili kolejnego gola. W ten oto sposób z 2:0 zrobiło się 2:2, co oznaczało, że już nie tylko nie było miło, ale zaczęło być nerwowo.

W przerwie legioniści mieli do powiedzenia sobie wiele ostrych słów, które miały służyć motywacji na drugą połowę. Kilkoma zdaniami gorące głowy swoich podopiecznych, niczym wiadrem lodu schłodził jeszcze trener Socha i można było grać. Efekt wzajemnej motywacji przyniósł kapitalny skutek, gdyż już kilkadziesiąt sekund po wznowieniu gry, Legia objęła prowadzenie po trafieniu Mateusza Leleno. Nie był to jednak koniec emocji. W 51. minucie arbiter znów wskazał na wapno, ale tym razem była to okazja dla naszego zespołu. Niestety, Patryk Kostrzanowski uderzył za słabo, by pokonać bramkarza...

Nastroje warszawiaków postanowił wówczas poprawić Adam Ryczkowski, który po zagraniu z autu Adriana Gapczyńskiego jak pocisk ruszył na bramkę rywala i dopiął swego. Gdy wydawało się, że prowadząc 4:2 wreszcie spokojnie dokończymy mecz, Wisła strzeliła gola na 4:3 w pierwszej akcji po wznowieniu gry! Na szczęście „profesor” Ryczkowski w końcówce ponownie wpisał się na listę strzelców, rozstrzygając losy spotkania. Dla powracającego po kontuzji Adama była to trzecia bramka w ciągu dwóch dni. W sobotę nasz napastnik był autorem decydującego trafienia w wygranym 3:2 meczu Centralnej Ligi Juniorów z zespołem UKS SMS Łódź.